wtorek, 27 listopada 2018

Złota Malina za rolę drug

   Mam co chciałam, jest mój! Od człowieka, z którego zdaniem się liczyłam usłyszałam, że liczy się osiągnięty cel; nie to jak do tego się doszło. Chyba w to nie wierzę. Na pewno nie w życiu prywatnym.
Mamy dziecko, mieszkamy razem, jego toksyczna przyjaciółka zniknęła. Pozornie sielanka. Pozornie. Bo to wszystko jest jedną wielką iluzją.
Od początku byłam dla niego opcją zapasową, plasterkiem. Za każdym razem, gdy pojawiała się ta toksyczna kobieta on mnie odpychał, zapominał o mnie. Któregoś dnia po prawie roku odgrywania roli drugoplanowej zebrałam się na odwagę, powiedziałam mu co do niego czuje. Uciekł...uciekł w ramiona innej, przypadkowej, pięknej. Szybko się zreflektował i wrócił, gdy dowiedziałam się o ty, że szukał uciechy w ramionach innej nosiłam już w sobie jego dziecko. Po raz kolejny wszystko runęło.
   Wyobrażasz sobie, że ktoś kogo adorujesz, ktoś o kogo dbasz, ktoś z kim mieszkasz, ktoś kto jest ojcem Twojego dziecka, ktoś kogo kochasz; powie Ci, że nie chce wziąć z Tobą ślubu.
Usłyszałam to. Po raz kolejny poczułam się spoliczkowana. Cały czas o wszystko się bije, cały czas staram się być najlepsza, choć czuje się jak najgorsza. Gram. Przed sobą, przed światem... przed nim? Czy to znaczy, że powinnam pogodzić się z tym, że nigdy nie zgram roli pierwszoplanowej w przedstawieniu, którego On jest reżyserem? Chyba tak, czas najwyższy się dostosować do rzeczywistości i okoliczności zamiast na siłę je zmieniać. Walczyłam z wiatrami prawie trzy lata, złożyłam wiele ofiar na ołtarzu, wiele wygrałam, ale czuję że to nie jest prawdziwe. Iluzja.

piątek, 15 czerwca 2018

   Trochę mi wstyd za samą siebie, że pojawiam się tu dopiero w chwili, gdy w mojej głowie kłębią się myśli nie do opamiętania, gdy widmo zmian mnie po prostu przeraża.
Przez to pół roku jak mnie nie było zmieniło się niemalże wszystko dookoła mnie poza jednym, dla mnie najważniejszym elementem tej układanki. On... pomimo, że było kilka rozstań, to powrotów było tyle samo. Każda łza, która mi pociekła po policzku przez nasze niedomówienia była warta tego, co udało się zbudować, tego że teraz piszę tą notkę siedząc zawinięta w koc obok niego. Mam słuchawki w uszach, każde z nas jest zajęte, ale jednak czuje, że jestem z nim... Kocham go. Nie boję się tego powiedzieć.
   Zacznijmy od początku.
Siedem miesięcy temu oddałam jeden ze sklepów, który prowadziłam. Była to piekielna batalia, przede wszystkim ze samą sobą. Muszę cofnąć się w czasie jeszcze dalej; pamiętam jak w biurze po raz pierwszy po stole posypał się biały proszek. Czuła, że jest to początek końca. Może to była intuicja? Dopiero teraz, pół roku później jestem wstanie powiedzieć, i przede wszystkim przyznać się, że nie byłam gotowa na prowadzenie drugiego sklepu. Poczułam się kimś ważniejszym, zabrakło mi pokory. Skutki były tragiczne.
Dopiero po czasie zobaczyłam ile miałam dookoła siebie przychylnych osób. Przed wszystkim chciałabym pochylić czoło przed chłopakiem, który ze mną pracował. Owy młodzieniec przyszedł do pracy na początku tego całego zamieszania związanego z dwoma sklepami i odszedł, gdy historia drugiego sklepu się skończyła.
Początkowo nasza relacja była po prostu przyzwoita, dopiero piętrzące się przede mną problemy zbliżyły nas do siebie; nie spodziewałam się z jego strony takiego zaangażowania, a właściwie poświęcenia. Poświęcenia w sprawie, która z góry była przegrana. Młodzieniec bardzo angażował się w pracę, wspominałam już we wcześniejszych wpisach, że przez moje nieudolne zarządzanie zespołem straciłam kilku świetnych pracowników. Nie pracowników... Członków zespołu.
Z każdym dniem lepiej się poznawaliśmy, czuliśmy się swobodniej w swoim towarzystwie i nabieraliśmy do siebie wzajemnie zaufania.
Ja po prostu chciałam, żeby ktoś zrozumiał czym jest prowadzenie sklepu, by móc podzielić się swoimi troskami i obawami. Chorobliwie szukałam zrozumienia, można tu przytoczyć feralna relację z moją podopieczną W pewnym momencie faktycznie czułam, że mam niepisanego wspólnika i świetnego kumpla w jednym, może nawet przyjaciela. Doskonale pamiętam pracowaliśmy po kilkanaście godzin na dobę, czułam wsparcie, które mi pozwoliło przetrwać. Nie wiem, jak wyglądałaby moja sytuacja obecnie, gdyby nie jego poświęcenie.
On nie widział we mnie partnera w pracy, liczył że zostanę jego partnerem w życiu. Skąd ten pomysł nie wiem, nie potrafię tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić. Przecież znał mężczyznę, który bez zawahania mnie posiadł nieświadomie porywając moje serce.
Pamiętam jak dzisiaj... siedzieliśmy wykończeni na sklepie przygotowując go do zamknięcia, pomimo zmęczenia humory nam dopisywały, oboje wiedzieliśmy, że może być już tylko lepiej, że to ostatnia prosta i honor żadnego z nas nie pozwoli, żeby się teraz poddać.  Było wczesne weekendowe popołudnie, pogoda zachęcała by wyjść na spacer; dookoła panował spokój, wyglądając z za regałów rozmawialiśmy o wszystkim. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszła na temat uczuć. Większość osób, która ze mną pracowała dłuższy czas doskonale wiedziała i rozeznawała się w temacie mojej relacji z panem, który właśnie siedzi obok mnie. W ten czas było to bardziej skomplikowane niż równanie kwantowe rozwiązywane na japonistyce. Mój wspólnik dopytywał mnie o to, jak się poznaliśmy, o to dlaczego pomimo tak wielu niejasnych sytuacji wciąż jetem gotowa do poświęceń.
Za każdym razem, gdy ktoś pytał o mężczyznę, dla którego straciłam bieliznę, serce i głowę już pierwszej nocy na twarzy pojawiał mi się uśmiech; nadal tak jest. Nawet teraz, opisując to wszystko po tych kilku miesiącach uśmiecham się do monitora ukradkiem spoglądając na niego.
Odpowiedziałam najszczerzej jak tylko potrafiłam, że poza doznaniami cielesnymi daje mi znacznie więcej. Jestem niemal pewna, że nawet nie wiedział jeszcze wtedy sam tego nie rozumiał.
Niemalże z wypiekami na twarzy opowiadałam o tym, że dzięki niemu czuję się po prostu wyjątkowa jako kobieta, że czuje się adorowana i pożądana, a jednocześnie szanowana, że dzięki niemu zebrałam w sobie na tyle siły, by coś zmienić, by po prostu otworzyć się na świat.
To było nieco przerażające, jak mój przyjaciel wyjrzał z za regału i z pełną powagą spojrzał na mnie i jasno dał mi do rozumienia, że nie tylko mężczyzna, o którym tak żywiołowo opowiadałam może mi to zapewnić. Później próbował złagodzić swoje słowa, że zupełnie zmienił mu się obraz postrzegania mnie po tym jak się lepiej poznaliśmy. Banały.
Sytuacji tragi komediowego klimatu dodała niespodziewania wizyta mojego księcia.



https://www.youtube.com/watch?v=AjpR6e8XuF0

W gardle od amoll

   Nie było mnie tu niespełna pół roku; sama nie potrafię zliczyć ile razy obiecywałam sobie, że usiądę i spokojnie podzielę się tym co w mojej głowie. Dlaczego tego nie zrobiłam, dlaczego zaniedbałam coś, co jest moim konfesjonałem? Nie wiem, nie umiem znaleźć przyczyny. Przecież zawsze doskwierał mi natłok obowiązków i brak czasu, a pomimo to byłam wstanie znaleźć choć kilka chwil, by opisać zdarzenia, które mnie kształtowały.
   Mam w głowie tyle obrazów, że sama nie wiem od którego zacz

sobota, 25 marca 2017

Szklany sufit

     Stało się, mój świat po prostu runął. Trzaski i trzeszczenie było słychać od dawna, zawsze jednak jakoś udawało mi się wszystko utrzymać w ryzach; aż w końcu nie zdołałam udźwignąć ciężaru obowiązków jakie na mnie spoczywają.
     Miało być pięknie, miała być kariera w firmie, miał być Żabowóz, miał być związek jak z harlekina... A co jest?
Jest szklany sufit, którego nigdy nie przebiję, jest przemęczenie i przepracowanie, jest frustracja, lęk o jutro i relacja, która bardziej przyprawia o dreszcze strachu i niepewności, niż dodaje skrzydeł.
    Zaczęło się w grudniu, niewyjaśnione zaginięcie pieniędzy z utargu. Później było tylko gorzej, problem z pracownikami na drugim sklepie, ogromne straty towarowe, niesubordynacja, stres i brak jakiejkolwiek stabilizacji.
Drugi sklep miał być furtką do pracy bezpośrednio w Centralii, miały być nagrody, wyróżnienia, miało być kurwa pięknie.

Najmłodszy Franczyzobiorca w sieci, osoba zaangażowana w prace, w funkcjonowanie wypracowanych mechanizmów. Ta, do której zawsze można zadzwonić z każdą sprawą i o każdej porze. 
Rozpoznawalne nazwisko, które samo w sobie jest marka w wewnętrznych strukturach. Piękna, rodem z filmu kariera, która zaczęła sie od najniższego szczebla, a doprowadziła na szczy. 

Wyszło jak zwykle, wyszło po Polsku. Wszystko poszło w las, którego jeszcze nie zdążyli wykarczować. 
Wewnętrznie czułam, że utrata dziewczyny, z którą pracowałam od samego początku na sklepie, o którym mowa będzie równoznaczna z jego końcem. 
Odeszła. 
Odeszła zrywając wszystkie mosty, znów za bardzo chciałam pomagać całemu światu niemyśląc o sobie i znów oberwałam. Nakradła, zajęła się czarnym PR'em i tyle... Co z tego, ze odzyskałam pieniądze? Co z tego, że zwolniłam ją dyscyplinarnie? Przecież nikt nie zrekompensuje mi nieprzespanych nocy, nerwów i tych wszystkich złych emocji, które się we mnie nadal się tlą. 

   Zaczęło się nerwowe poszukiwanie pracowników, walka o każdy wolny wieczór, który mogłabym przecież spędzić z Nim, gdyby tylko chciał... Gdyby zechciał być, a nie tylko bywać. 
Znów praca po 17h, znów zaległości, goniące terminy, wytyczne. Niedospanie, stres i brak jakiejkolwiek motywacji do pracy, tylko namnazajace się kłopoty i niedopatrzenia na każdym froncie. 
Po trzech miesiącach nieustannej walki moje sklepy cierpią, moi ludzie tracą cierpliwość, a ja konam ze zmęczenia i nie jestem wstanie utrzymać tego co zbudowałam od podstaw w ryzach. 
Po tym jak po prostu padłam ze zmęczenia zaczęły pojawiać się głosy, że może lepiej będzie jak wrócę do prowadzenia jednego sklepu. Degradacja. Nie chciałam sie na to zgodzić, chciałam walczyć z całych sił. 
Przecież to ja, legenda Centralii, ta która odebrała ogromne pieniądze po inwentaryzacji, ta najmłodsza, lekko bezczelna, ale perfekcyjna i zdolna. 
Przecież mieliśmy razem ratować ten sklep, przecież mieliśmy robić remodeling, mieliśmy wyrobić mu opinię najlepszego sklepu w mieście. Miał być odkryty na nowo... 
Przemęczenie, niepewność, próba włamania do sklepu, groźby ze strony dziewczyny, która dla mnie pracowała. Jakoś się trzymałam, próbowałam być silna, próbowałam po prostu powoli nadrabiać zaległości nie tworzyć nowych. Niestety... moje ciało powiedziało basta, wróciłam z pracy i zasnęłam na 16h, wszyscy mnie szukali. To było nawet miłe, że osoby, z którymi już niepracuje, przełożeni bali  się, że coś mi się stało, że potrafili na chwilę zapomnieć o wytycznych i spojrzeć na mnie jak na człowieka. Jeszcze wtedy miałam w sobie wolę walki, podniosłam się obolała z łóżka i na prawdę chciałam dążyć do moich ideałów. Przecież to miały być chwilowe trudności, chwilowe problemy, miałam stanąć na równe nogi i po jakimś czasie wspominać te dni z niesmakiem, móc spojrzeć w lustro i przez zaciśnięte zęby wyszeptać, że to ja A.April, niezniszczalna, nieśmiertelna.


Znów cały mój świat runął niczym domek z kart w mniej niż dwadzieściacztery godziny. Skąd ja to kurwa znam, przecież już przeżyłam jeden koniec mojego świata. Przez cztery lata starałam sie dojść do siebie, gdy czułam, że wszystko jest na dobrej drodze zńow na moich oczach wszystko się posypało. 
Miałam dać radę, ale nie dałam. 
Znów bezczelna kradzież towaru, może pięć, może siedem czteropaków. Po obejrzeniu nagrania, po prostu coś we mnie pękło. W ciągu kilku sekund z tej, która miała wygrać każdą walkę, która przecież jest niezniszczalna; zmieniłam się w rozchwianą emocjonalnie, znerwicowaną i wypaloną istotą. 
Kolejne wertowanie statystyk, kolejne rozczarowania. Nie mogę zaklinać rzeczywistości, bez pomocy Centralii nie utrzymam sklepu, który generuje straty na poziomie niemal trzech procęt globalnego obrotu i trzydziestu pracęt przychodu, który musi starczyć na utrzymanie pracowników, uregulowanie zobowiązań wobec urzędów i reszty kontrachentów. To niemożliwe.




Z płaczem, tak nie udało mi się powstrzymać emocji. Zadzwoniłam do mojego opiekuna handlowego i po prostu powiedziałam, że to koniec. Nie wiem czemu, ale zadzwoniłam też do opiekunki z rejonu drugiego sklepu, nie znamy się zbyt dobrze, ale czuje w niej bratnia duszę. Ona bardziej we mnie wierzy niż ja sama.
Albo jestem jak kurwa, która jest wstanie oddać ciało i godność za złudne chwile bliskości i równie złudne poczucie przynależności....A może nawet miłości?
Czułam się taka przegrana, żałosna. Oczy zapuchnięte od płaczu, niedomagające ciało z ledwością będące wstanie utrzymać się na krześle z wyczerpania owinięte zbyt dużą bluzą. 
Ich oczy skierowane na mnie, a raczej na to co ze mnie zostało. W tych oczach nie było rozczarowania, w jej oczach była tak piękna matczyna troska, z którą nikt od lat tak na mnie patrzył. Jego oczy były przepełnione lękiem, bał się tego do czego dopuścił; zawsze pomimo zmęczenia potrafiłam kreować się na osobę, która udźwignie każde trudności czy niepowodzenia, osobę która nigdy się nie poddaje. Nagle zobaczył mnie bez maski dnia codziennego. Miałam nigdy niedopuścić do takiego emocjonalnego roznegliżowania. Kolejna przegrana walka. Która to już z kolei? 
    Decyzja którą podjęłam jest nieodwracalna. Podejmując ją z jednej strony poczułam ulgę, uwolnię się od miejsca, które przyczyniło się do kolejnego upadku. Mam świadomość jakie niesie to za sobą konsekwencje; począwszy od zwolnienia garstki świetnych ludzi, którzy ze mną pracują, przez zatrzaśnięcie drzwi do pracy w Centralii. Teraz jestem postrzegana jako ta, która nie podołała rzucobemu wyzwaniu. Ta która przegrała. 
Pomimo wszystko, pomimo okoliczności tej rozmowy czułam ich wsparcie. Opadł kurz, oboje z niedowierzaniem spoglądali w moją stronę. On szukał rozwiązania i przewidywał konsekwencje, robił to z zimną krwią; jednocześnie próbując udowodnić, że sytuacja wcale nie jest absurdalna; jego oczy uciekały, próbował rozładować napięcie. Ona przejęła role opiekuna, pocieszała mnie. Tak bardzo jej potrzebowałam, tych kilku słów otuchy, banalnego zapewnienia, że to wcale nie jest koniec świata. Ktoś zrobił coś dla mnie, przecież wcale nie musiała przyjechać, to nie jej rejon operacyjny, to nie jej sklep.


~Niedokończone myśli z 9/03/17


czwartek, 8 grudnia 2016


   Nie mogę przestać myśleć o Jego turkusowych oczach, które wpatrywały się we mnie rano. Wciąż przed oczami mam Jego lekko szpiczasty nos i kurze łapki wokół oczu, które dodają mu uroku...
Ohhh... That's horrible!
Kim On jest? To mężczyzna poznany na internetowym targowisku uczuć. Pod koniec wakacji wymieniliśmy kilka wiadomości, spotkaliśmy się... A później historia potoczyła się dokładnie tak samo jak z moim aroganckim młodzieńcem. Za dużo alkoholu, zbyt głośna muzyka i obudziłam się w nie swoim łóżku. Nie miałam wyrzutów sumienia, przecież jestem niezależna. A On... Po prostu mnie urzekł, nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Byłam po dość burzliwych, krótkich relacjach. Chciałam się odstresować i dobrze bawić. Nie pozwolił. Następny wieczór też spędziłam u niego.  
Nie umiem powiedzieć co mnie tak do Niego przyciąga. Przecież jest ode mnie szesnaście lat starszy, przecież wiele razy przez niego płakałam. Pozwalałam się poniżać. To było straszne, gdy powiedział mi prosto w oczy, że szuka sobie dziewczyny w swoim wieku przy porannej kawie po upojnej nocy. Później nie odzywał się prawie miesiąc. Chciałam wrócić do normalności, nawet zaczęłam się spotykać z mężczyzną również sporo starszym, ale spokojniejszym, który jest dla mnie ostoją.
Napisał, a ja rzucając wszystko poleciałam do niego i znów się z nim kochała, znów nie panowałam nad zmysłami. 
Jest jednocześnie podobny do mojego aroganckiego młodzieńca i PanaTaty, zdecydowanie, to mnie w nim tak pociąga. Niby wredny, ale jednocześnie bardzo inteligentny, wykształcony, żyje dokładnie tak jak to opisywałam nawet na tym blogu. 
Work hard, play hard. Alkohol, seks i dobra praca. Czy właśnie to nie jest mój idealny przepis na życie? Niestety tak. Niestety On jest uosobieniem tych wszystkich przyjemności. I ma nawet na imię tak jak PanTata i nie wymawia 'r' jak arogancki młodzieniec. To nie może być przypadek. 
Zauważyła, a może tylko chcę to widzieć, że ostatnimi czasy nasza relacja zaczyna wykraczać poza przyjemności cielesne.
Popełniam ten błąd co zawsze, ewentualnie można to nazwać drogą na skróty. Znów znalazłam kogoś, kto mi imponuje i zaczynam odtwarzać jego osobowość. Biorąc pod uwagę jak się to kończyło to nie mogę narzekać. Przecież dzięki podkradnięciu osobowości młodzieńcowi, który mnie opętał, gdy miałam naście lat teraz jestem właścicielką dwóch sklepów. Znalazłam drogę, która pozwoliła mi uciec od demonów przeszłości. Dzięki znajomości z Nim zaczęłam interesować się polityką i przywiązywać większą uwagę do wykształcenia.
Dlaczego?  Odpowiedź jest prosta. Niejednokrotnie czułam się przy Nim zakłopotana, niedouczona. Jędrne cycki są przydatne, ale czasami też trzeba rozmawiać. Czuje się pewniejsza od czasu jak zaczęłam zaglądać do Nesweeka regularnie. 

  Najgorsze w tym jest to, że mam świadomość, że moja relacja z Nim jest autodestrukcyjna. Zaczęłam nawet godzić się z faktem, że nigdy nie będziemy razem. Znów zdradzam, tak... Mam chłopaka, który o mnie dba, martwi się, a ja i tak biegnę do innego, bo... Bo ma w oku TEN błysk. Nie jestem z siebie dumna, z drugiej strony potrzebuje kogoś kto mnie przytuli, a On mnie fascynuje. 
Dałabym prawie wszystko, żeby móc dumnie powiedzieć, że On jest moim mężczyzną, żeby kawa w kubku z okrąglakiem była poranną rutyną. Ostatnio jest dla mnie milszy, jakby pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Jak rano naklejał mi plasterek w biedronki na zraniony palec, jak mówi do mnie 'Myszko'... Zupełnie inny mężczyzna w porównaniu z tym, którego poznałam na początku. Najgorsze jest to, że przez to jeszcze bardziej nie mogę przestać o nim myśleć.
Dzisiaj rano... Krzątałam się w łazience, a On wszedł pod prysznic, dopytał które okulary włożyć... Takie nieistotne szczegóły, a zapadają mi w pamięć, a ja nie jestem wstanie się od nich uwolnić i chodzę ukrywając uśmiech cały dzień. 
Wiem, że dzięki relacji z nim moja osobowość będzie ciekawsza i bardziej barwna, że moje horyzonty się poszerzą.
Nie wiem, co mam robić, z jednej strony wiem, że ranię kogoś, kogo bardzo lubię na kim mi zależy; z drugiej czuję się opętana i zafascynowana Nim. Po prostu uwielbiam seks z nim, uwielbiam patrzeć w jego oczy, słuchać co mówi, jak mówi. Po prostu chłonąć całą sobą jego osobowość, jego... 

Czekam niecierpliwie na kolejne nasze spotkanie... 
A ostatnio nawet przyznał, że mnie lubi i że jesteśmy tacy sami... Oszalałam przez Niego. 

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

  Better think twice, being evil has a price!



 Kilka lat temu po tym jak poznałam aroganckiego młodzieńca, który mnie omamił i zniszczył moją osobowość, którą budowałam niczym domek z kart postanowiłam, że skradnę jego. Zaczęłam naśladować jego zachowanie, styl; brakujące elementy układanki stworzyłam wedle wyidealizowanego obrazu jego, który stworzyłam przepłakując noce.
I oto stałam się wyrafinowaną zimną, nieczułą istotą, która dąży do celu nie patrząc na konsekwencje. Tak jak on potrafię iść na imprezę bez opamiętania, mam władzę, czuję, że mogę pociągać za sznurki. Około miesiąca temu rozmawialiśmy, powiedział mi dokładnie to co miałam w sobie, co czułam. "Dzieciak z niepełnej rodziny, gdzie zawsze hajs się nie zgadzał, potem pojawiły się pieniądze, wpływy, ale..." tu pojawia się mały kruczek; z rozmowy wynikało, że on wcale nie jest, aż tak pewny siebie, że jego psychika wcale nie była, aż tak silna, że on nie był wcale taki silny. To tylko kolejny dowód na to, że kochałam moje wyobrażenie człowieka, który mnie zniszczył. Zastanawiam się, czy można podpiąć to pod syndrom sztokholmski.
   Teraz chyba mi się to po prostu znudziło, stałam się nim, wchodziłam w jego skórę ze wszystkich sił. Pracuje na tym samym stanowisku co on, traktuje przedmiotowo ludzi, dokładnie jak on, nawet spojrzenie mam jego, cytuje jego słowa tyle, że to zbyt mało. Jego postać poznałam i jest nudna. Tak na prawdę, on wcale niczego specjalnego nie osiągnął, w ogólnym rozliczeniu wręcz mogę powiedzieć, że przegrał. Wcale nie był najlepszy, nie wytrzymał presji i życia w ciągłym stresie.
Wypisuje się z tego. Czas odejść od image Pani Kozlovskiej, którą nigdy nie będę.
Dokładnie tak samo postąpiłam z moją była przyjaciółką, siostrą, która wepchnęła mnie w jego ramiona. W momencie, gdy się poznawałyśmy była ode mnie dużo silniejsza, mogłam czerpać z niej garściami, z jej doświadczenia. Przyznaje, że było mi to bardzo potrzebne, aż ona również mi się po prostu znudziła, dostrzegłam błędy jakie popełnia, wzięłam z niej wszytko co było mi potrzebne i ... koniec.
Zdaję sobie sprawę jak okrutnie to brzmi, cóż... Zdarza się.
    Analizując moje zachowanie z ostatnich miesięcy zauważyłam jak chorobliwie szukałam nowego wzorca, byłam niczym w amoku. Podświadomie wiedziałam, że skradziona osobowość młodzieńca poznanego przed laty już mi nie wystarcza, że to stanowczo za mało.
Poszukiwania mogę określić jako niezwykle żałosne. Okazało się, że osoba do której czuję respekt jest na wyciągnięcie ręki; a przecież właśnie ktoś taki jest mi potrzebny, ktoś przed kim czuję respekt, kogo nawet nieco się boje, ktoś kogo aprobata jest dla mnie małym celem.
Sama długo nie mogłam w to uwierzyć; nowym celem osobowościowym jest mój PDSS ze sklepu na Ratajach. Schemat działania idealnie pasuje.
Od jakiegoś czasu myślałam, mówiłam i wręcz dociekałam jak wskoczyć na równe jemu stanowisko, to nie był przypadek. Młody, zaledwie 6lat starszy ode mnie, uparty, arogancki i bardzo skupiony na pracy. To jest dokładnie to, czego mi potrzeba. Za każdym razem, gdy dzwoni jestem stuprocentowo pewna, że zaraz zmiesza mnie z błotem, robi to. Jednak są to słuszne uwagi, co najważniejsze wpływa na moją ambicje, co zawsze mnie motywowało, bo nienawidzę być krytykowana. Bo 'Ja zawsze jestem najlepsza', to akurat sobie po nim zostawię.
Zastanówmy się na kogo kreuje się moja nowa osobowość. Jest na pewno stanowczy, budzi respekt, mało mówi, działa do czasu, aż nie osiągnie celu i potrafi załatwiać niemożliwe, co pokazał już w pierwszych dniach naszej współpracy.
Znaczyłoby to, że kolej na mnie. Czas zmienić garderobę na nieco bardziej poważną, właściwie to wrócić do poprzedniego stylu i działać, wymagać i nieco odciąć się od obecnego środowiska.
Niestety, ale mam czasem wrażenie, że zamieszkanie z moją podopieczną nie było najlepszym pomysłem, pomimo, że bardzo ją lubię, to mam wrażenie, że czasem ściąga mnie ona nieco w dół. Pomimo wielu wspólnych cech mamy bardzo odmienne światopoglądy. Osobiście widzę w niej siebie z przed spotkania tego aroganckiego młodzieńca. Wydaje mi się, że moja współlokatorka dużo by zrozumiała, gdyby przeżyła taki wstrząs jak ja, z drugiej strony nie chcę jej kazać tego przeżywać i chcę ze wszystkich sił chronić. Mam wrażenie, że ona tego nie rozumie, nie widzi. Co najgorsze zarzuca mi, że marnuje swoje życie,a ja... Nie mam najmniejszej ochoty się z nią kłócić i odbijać piłeczki, wolę wysłuchać i przemilczeć swoje zdanie. Przecież i tak mnie nie posłucha, więc po co marnować słowa. Gdybym powiedziała jej, co myślę o jej stylu bycia za pewne zostanę zmieszana z błotem, a mi jest po prostu żal tej dziewczyny, gdy widzę ją zakopaną w pościel z nadgryzioną kostką sera... Ale cóż, nic mi do tego. Niestety, ale nie mam czasu się za nią oglądać. Jestem pewna, że któregoś dnia zrozumie, o co mi chodziło, musi to jednak zrobić sama tak jak ja to zrobiłam.
   Plan jest prosty jak zawsze, muszę w pierwszej kolejności odbudować reputację, którą nadszarpnęła... nie, przeciągnęłam przez niszczarkę do papieru osobiście. Tym razem nie chcę wracać do czegoś, co było to postaci, którą odgrywałam w owym przedstawieniu. Czas stworzyć nową postać, to zawsze lepiej mi wychodziło.

Tak więc witam, nazywam się Aleksandra, jestem pracoholiczką, kariera i samorozwój na najwyższym stopniu jest dla mnie w tym momencie najważniejsze. A, zapomniałam dodać, nie obchodzi mnie Wasze zdanie, interesują mnie wyniki.



Zaczynam nowy rozdział, przede wszystkim czas porzucić rozciągnięte koszulki na rzecz koszul, zadbać o włosy i najważniejsze, odbudować reputację. Za 6 m-c, bo taki jest czas operacyjny widzę się jako szanowaną i spełniającą wszystkie standardy właścicielkę sklepów, z którą firma wiążę dłuższe plany, która ogromną wagę przywiązuje do poszerzania swoich horyzontów, nie tylko w kontekście zawodowym. Mogę z uśmiechem na ustach powiedzieć, że dla kariery i osiągnięcia celu jakim jest praca na najwyższym szczeblu managerskim w korporacji mogę zaprzedać duszę.  

A osoby, które w jakikolwiek sposób będą próbowały mi w tym przeszkodzić... Cóż, niezależnie czy będzie to działanie pośrednie, czy bezpośrednie z uśmiechem na ustach wytłumaczę im znaczenie słowa 'wypierdalaj'. Odsyłanie do diabła ludzi, którzy mi przeszkadzają idzie mi wręcz śpiewająco.
Teraz jestem tylko ja i mój cel, grasz ze mną, albo nie grasz wcale.
~See u later in hell, Darling 

środa, 18 maja 2016

Ołówki w ciszy

  Czyżby kolejny zwrot akcji w moim życiu...? Chyba tak, od 25 marca prowadzę drugi sklep. Już nie jestem po prostu ajentem, ale właścicielem dwóch placówek. Otwarcie drugiego punktu to chwilowo spełnienie moich ambicji zawodowych. Skończyły się czasy stania za kasą i pokątnego ogarniania reszty. W tym momencie mówimy o cichej walce, o odpowiedzialności za pracowników....
Otwieranie drugiego sklepu to ponowne przechodzenie przez kierat. Zaczęło się od wielkiego sprzątania, szaleństwa z towarowaniem.
Jak zawsze najistotniejszy jest czynnik ludzki, mam pod sobą kolejne dzieciaki, a w tym takiego jednego rudego, który siedzi teraz obok mnie i skrobie ołówkami po kartkach bloku. Dziewczyna, która miała po prostu być moim pracownikiem stała się kimś więcej.sukcesó Zaczęło się od długich rozmów, zabaw, wspólnych powrotów... Pojawiły się też kłopoty. W tym dzieciaku niestety widzę kawałek siebie. Jak zobaczyłam ją zniszczoną psychicznie bez wahania zaprosiłam ją do siebie; tydzień już ze sobą mieszkamy. Właśnie szykujemy się do przeprowadzki.
Może to trochę egoistyczne, fakt samotność doskwiera mi nieustannie. Teraz mam małego człowieka, którego bardzo lubię, za którego jestem poniekąd odpowiedzialna, bo przecież u mnie pracuje. Nie chcę mieć niewolnika, bo to nie o to chodzi. Chcę mieć kogoś, z kim będę mogła porozmawiać i jednocześnie zrobić tej osobie kawę rano. Bardzo mi zależy, by mój rudzielec miał swoje życie, swoje pasje; tylko niech czasem się pojawi.
Z jednej strony jest to ogromne ryzyko, bo przecież mogę stracić prawię przyjaciółkę i pracownika w jednym; z drugiej bez ryzyka nie ma sukcesów.
Liczę na relacje, która będzie bazować na wzajemnym motywowaniu się do pracy, pomocy w samorozwoju i oczywiście niezliczonej ilości śmiechu.
Coś więcej...? Szaleństwo! Nawet jeśli gdzieś taka myśl przeszłaby przez mój mały rozum należy ją natychmiast odrzucić. Byłoby to piekielnie nieuczciwe. Granie na czyiś emocjach, kupowanie go pomocą to jest zbyt wyrafinowane nawet jak na mnie. W sprawach zawodowych oczekiwanie, a wręcz domaganie się wdzięczności w zamian za wcześniejszą pomoc jest czymś oczywistym. Tu jednak chodzi o uczucia, o czyjeś życie. Sama jestem zniszczona przez bagaż emocjonalny i brak wyciągniętej pomocnej dłoni. Nie chodzi tu o naprawianie świata, nie będę wysyłać wody do Afryki, to nie dla mnie; dużo więcej satysfakcji daje mi poskładanie i wypuszczenie w świat małej istotki, która nie zasłużyła na przeżywanie piekła w domu.
Jak zobaczyłam rudzielca zapuchniętego od płaczu przypomniałam sobie moje noce na magazynie, bo przecież do domu nie było po co  wracać.
Boje się, że przywiążę się do tej dziewczyny, a ona będzie już na tyle silna, że nasze drogi się rozejdą.
Leżąc w łóżku zastanawiam się, czy właśnie nie spełniło się moje małe marzenie. Znaleźć kogoś, kim będę mogła się poniekąd opiekować, komu będę mogła dać nieco ciepła, kto zrozumie moje zaangażowanie w prace, ale z drugiej strony będzie na tyle samodzielny by nie ograniczać mojej suwerenności.
To by znaczyło, że wystarczy bardzo chcieć, by się udało, oby z pracą też ka było.
Teraz jak są dwa sklepy 'mamona' jest, czas zacząć walczyć o siebie. Następnym celem zawodowym jest dostanie się do centrali firmy. Przede mną dużo pracy, trzeba w końcu zrobić prawo jazdy, nauczyć się samodyscypliny, skończyć kurs angielskiego, studia i wszystkie kursy, które się natrafią, a będą pomocne w rozwoju.
Plan jest prosty. Z początkiem czerwca się przeprowadzamy, do większego pokoju. Każdy wyznaczy sobie cele i działamy.
Zabieram się za prawko, jak skończę kurs zapisuję się na angielski. Dead linie na zakończenie kursu jest w październiku, bo to czas na studia.
Zbyt dużo czasu już przeleciało mi przez palce, do 30 roku życia muszę jeździć służbowym, manadżerskim samochodem i mieć biuro w PFC Anderia. A to niespełna 8 lat...